"Nie płacz za mną, jeśli kiedyś nie wrócę,
Nie odbiorę telefonu i wszystko rzucę.
Pozostanie po mnie tylko to
Co przywołasz z pamięci bezsenną nocą.
Nie płacz za mną, jeśli kiedyś nie wrócę,
Nie odbiorę telefonu i wszystko rzucę
Pozostanie po mnie tylko to
Co przywołasz z pamięci bezsenną nocą.
Jeśli nie wrócę, nie wiem czy to błąd
Pójdę przed siebie daleko skąd
Gdy po kilku dniach opadną emocje
Ty zatęsknisz za tym by się przytulić do mnie
Będziesz się zastanawiać gdzie jestem i z kim
I czy to przeminie, jak na wietrze dym
Nie odnajdziesz się, póki ja się nie odnajdę
Daję Ci sto procent, że tak będzie właśnie
Wczoraj najważniejszy, dzisiaj nieistotny
Nie zazna spokoju ten kto jest samotny
Czasem patrzę w okno i wszystko jest szare
Nie płacz za mną, bo ja nie płaczę
Nie jesteśmy razem i już nie będziemy
Modlę się byśmy się na ulicy nie minęli
Kiedy każdy powrót wspomnień boli
Czemu to co dobre, zawsze musi się spierdolić."
Verba, Nie płacz za mną
Robiła obchód stada jak zazwyczaj, codziennie. Takie było jej zadanie. W końcu nazywała się obrońcą pary alpha. a tym samym czuła odpowiedzialność za bezpieczeństwo każdego w nim, jak i terenu, który zamieszkiwali. Nikr, kto miał złe zamiary, nie mógł go przekroczyć. I chociaż właściwie wszyscy rozeszli się w swoje strony z pół roku wstecz, a polana była pusta, tak ona nie opuściła tego miejsca.
Nie potrafiła podążyć za innymi. Przywiązała się do każdego kawałka ich ziemi. Do każdego skrawku. To miejsce dość szybko "pokazało" jej jakim uczuciem jest ciepło, przyjaźń, wierność, zaufanie, miłość. Jak wyglądają więzi. Stało się jej domem, a wilcze stado, jego mieszkańcy, jej rodziną. Byli całością i chociaż nie każdego dobrze znała, tak w geście tego, co dla niej każdy pomniejszy członek stada był wart, była gotowa oddać za niego życie. W końcy, ile jej życie miałoby być warte, jeśli po prostu wystawiłaby się na potrzeby rodziny? To oni pierwsi, a nie nikt inny troszczył się o nią tak, że wyraźnie to odczuwała.
Bolało, gdy po prostu ją tu zostawili, ale rozumiała ich decyzję. Przestali czuć to samo, co ona względem samych siebie. I wręcz uważali, że to miejsce ich ogranicza. Pewnie parę osobników zwyczajnie znudziło spędzanie każdego dnia na tym samym terenie i chcieli poznać coś nowego. Pewnie było też wiele innych powodów. Acz Aven miała wiarę. Wierzyła, że któregoś dnia wszyscy wrócą, a tym samym będzie jak dawniej. Stąd też najlepiej by zastali dom takim, jakim go opuścili, a nie będą się zastanawiać, jaki kataklizm miał tam miejsce, czy też zastaną nieznajome sobie istoty, które stwierdzą, że skoro nikt tu nie mieszka, to mogą bezkarnie sami zająć tereny. Stwierdziła, że nie pozwoli im na to, pomijając, że tak czy inaczej by stąd nie odeszła. Tu kłębiło się wiele wspomnień i jej najlepsze uczucia w życiu. Gdyby to miejsce i przeszłość zostawiła za sobą, zerwałaby z nimi więź na zawsze. Nie. Nie chciała tego zdecydowanie.
Obchód polegał na przebięgnięciu się dookoła terenu i dokładne wypatrywanie zagrożeń. Lubiła to, w końcu jak każdy w stadzie kochała ruch, a to zajęcie głównie na tym polegało, by być szybkim i jednocześnie uważnym. I właśnie kończyła swój przebieg dookoła terenu, gdy to zobaczyła.
Zawyła. Widziała ciała. Byli wszyscy, których mogła wypowiedzieć po imionach: Athen, Rockie, Rayan, Avril, Devyline, Akasha, Uzuranami, Venus, Jetrel, Hazz, Elektrika, Altazar, Oebhe, Shellney, Shashile, Lyarx, Arjuna, Zenith, Desmond, Serpens, Thara, Cermi, Reine, Klair między innymi, jak i wiele wilków, które kojarzyła po twarzach. Wszyscy martwi, we krwi, jakby to się stało niedawno. Ale przecież dopiero, co miała patrol, a śladów ich obecności nie wyczuwała, nic z tego, żeby tu wrócili. Ale to nie była iluzja. Wiedziała to, znała się na tym. Nie rozumiała. Jak to się mogło stać?! PRzecież po to właśnie tu została... By bronić. By nie stało się nic złego. Wyglądalo na to, że zawiodła, a jej funkcja przydzielona po ustaleniach z alphą od początku była śmieszna. Nie była w stanie ich obronić. Nie była w stanie użyć swoich umiejętności.
"To twoja wina..." sumienie podpowiadało jej w myślach. Chciała sie ruszyć, uciec z tego strasznego miejsca i następnego dnia wrócić, by okazało się, że to nieprawda. A najlepiej by okazało się, że to tylko sen. Jednak sparaliżowało ją, a z jej pyska echem wiatru rozlegało się wyłącznie wycie, natomiast z oczu zaczęły jej lecieć łzy...
***
To wszystko fikcja. Wizja, która z nikąd nawiedziła mą głowę w tym roku. Byłam na spacerze w parku i rozmyślałam, jak zresztą zawsze. W końcu jak to juz wspominałam, mój park nocą najlepiej nadaje się do przemyśleń. Akurat tamtego dnia miałam nawet dobry humor. Tylko sobie trochę wspominałam, choć pewne fakty z tamtej przeszłości i tak się już zatarły. Ci ludzie... choć tutaj wymieniłam ich po nickach z rpg, które pisaliśmy wspólnie, kiedyś byli i odeszli. Kiedyś nazywałam ich przyjaciółmi. Teraz nie wiem, jak ich nazwać, przynajmniej częściowo, bo kilku nadal nimi nazywam. Wiem, że dalej gdzieś tam w głębi myślę, czy wszystko u nich w porządku, a tych, z którymi mogę mieć jeszcze jakiś kontakt, czasem o to zapytam, choć zdaje sobie sprawę, że teraz, gdy kontakt właściwie wyblakł, mogą pisać mi coś dla świętego spokoju.
Myślę, że gdyby zapytać ich, jaką pamiętają mnie z wtedy, to usłyszałabym coś w stylu : "Wiecznie rozmyślałaś i często chodziłaś smutna". Chociaż oczywiście pamiętam sama, że były też takie czasy, gdy ogólnie jako postać coś takiego jak smutek u mnie nie istniało, bo w końcu przy nich czułam się dobrze. Ta wizja nawet w realnym świecie mnie sparaliżowała i przeraziła. Niby była tam ukazana tylko śmierć postaci, a jednak poczułam ból, uświadamiając sobie po raz kolejny, jak czasem za nimi tęsknię. Byli ludźmi poprawiającymi mi nastrój w chwilach, gdy naprawdę byłam na skraju. Nie musieli zawsze tego wiedzieć, ale dawali mi oparcie. Opowiedziałam o wizji jednej osobie niezwiązanej z tamtym światem oraz realnej Athen na początku, a jednak żadne z nich mi nic nie odpisało. I w sumie wcale się nie dziwię. Jak się teraz mam zastanowić - sama nie byłabym w stanie nikomu w takiej sytuacji coś odpowiedzieć. Patrząc na przeszłość myślę, że niewiele się zmieniłam... Przynajmniej pod tym jednym względem. Dalej dosyć często czuję smutek... Acz wygląda to inaczej.
Dlaczego w życiu jest tak, że poznajemy osoby, które potem odchodzą? Zresztą w ogóle, dlaczego niektórym tak łatwo przychodzi po prostu wymazanie drugiej osoby z życia? A gdzie miejsce na te chwile, gdy wspólnie razem się śmiali i dobrze czuli we własnym towarzystwie..? To takie kolejne myśli kłębiące się w mej chorej, nienormalnej głowie. Czasem doprowadzam niektórych do szału, gdy nie mogą zrozumieć, co właściwie mam na myśli, ale nie poradzę nic na to, że mój mózg i osoba tworząc wspólną całość są skomplikowane. Ile osób tak odeszło z mego życia bez słowa? Jedna? Dwie? Znacznie więcej. Nie podali powodu. Dla większości nic nie znaczyłam, ale w drugą stronę przecież było przeciwnie. Dla mnie byli ważni. Ich problemy. Ich nadzieje. Ich smutki i radości. Chciałam, by tylko wiodło im się dobrze. I co z tego, że pozostał mi kontakt w znajomych na facebook'u, gdy napisze, a po drugiej stronie nie zobaczę reakcji? Nie kasuję ich, bo po prostu wspomnienia nie pozwalają mi tego uczynić. Przywiązanie - dla mnie to coś, czego tak prosto nie da się zerwać. To smutne. To boli.
Teraz siedzę we własnym łóżku i czuję pustkę... Tak okropną, że zastanawiam się, czy przypadkiem gdzieś w głębi mnie nie stworzyła się studnia, gdzie niedługo po prostu ma osobowość, uczucia zatoną, a ja stanę się na zewnątrz kimś, kto będzie udawał, a tak naprawdę będzie pustą skorupą, a nie człowiekiem. Myśle o tym nie pierwszy raz. To nie fair względem kogoś, kto się o Ciebie martwił, dalej martwi, nie podać powodu i zniknąć bez jakiegokolwiek znaku życia skierowanym bezpośrednio do Ciebie... Nie fair... Ale przecież Ciebie to nie obchodzi? I nie tylko Ciebie... W dzisiejszych czasach ludzie po prostu nie przejmują się nikim w większości przypadków.. A ja tego nie potrafię. Gdy ktoś stanie się dla mnie ważny, zawsze będę o nim pamiętać.
Patrzę w okno, wiedząc, że niedługo znów będzie moment, gdzie będę się przez chwilę szczerze uśmiechać, ale to nie znaczy, że uczucie pustki zniknie. Na chwilę się schowa. Bo przecież jednej osoby nie zastąpi żadna inna. To niemożliwe. Nie ma dwóch identycznych osób...Przez to okno mogę dostrzec kawałek czarnego nieba w tejże chwili. Jednak nie widzę teraz gwiazd.Schowały się przede mną, ale i tak w myślach puszczam życzenie: "Odezwij się do mnie...", myśląc, że ono raczej i tak się nie spełni...
Tęsknota... ten ból, gdy coś istotnego, ważnego się traci, a mówi się, że kiedyś znowu wstanie słońce witając kolejny dzień....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz