"Wherever you are, I never say goodbye
Wherever you are, I always make you smile
Wherever you are, I'm always by your side
Whatever you say, kimi wo omou kimochi
I promise you "forever" right now
Wherever you are, I never make you cry
Whatever you say, kimi wo omou kimochi
I promise you "forever" right now"
Jak łatwo jest czuć smutek? Jak trudno jest go zwalczyć? Jak problematyczne bywa znalezienie odrobiny radości? Zależy od okoliczności. Zależy, kogo to dotyczy. Zależy od bardzo wielu rzeczy. Można tylko zamknąć oczy, nie szukać odpowiedzi na te pytania. Można się poddać, można być egzystencją...
Szare, czarne, wyblakłe barwy, kojarzące się z smutkiem. Nagie, martwe drzewa, które wiatr pozbawił liści. Czasem parę kropel spadających z chmur na ziemię, jakby ktoś nad nią płakał. A niedawno świat był kompletnie inny. Czerwień i zieleń witała go na dzień dobry, złoto zapraszało na uczte. Było kolorowo, radośnie. Wszystko jednak bywa ulotne. Jesień - ten okres się z nią wiążę. Prawie nikt nie zwraca na nią uwagi. Tak jakby nie była jej warta. Tak jakby chciano ją najszybciej pożegnać. Ciągły pośpiech, ucieczka przed zimnem, brak momementu, by zatrzymać się i pozwolić ciału nieco zmarznąć. No tak - raczej nikt nie lubi chłodu. Nikt tym samym nie pozwolił się jesieni właściwie przywitać, nie dał się z sobą zaprzyjaźnić. Nie zobaczył jej uroku..
Ławka gdzieś w środku parku, tego, który wcale nie istniał, tak jak i sama ławka nie istniała. Panowała tam późna jesień, gdzie być może jeszcze dało się spotkać pojedyncze kupki zbrązowiałych już liści. Wiatr dawał o sobie znać, a dzień nie był deszczowy. Zapewne było chłodno. I w tym miejscu jedna rzecz, a właściwie istota rzeczywista. Dziewczyna. Nastolatka. Zajmowała ławkę jak zresztą zwykle siedząc. Ubrana tylko w jeansy i bluzę. Tutaj nie odczuwała tego rzeczywistego chłodu, a więc i nie potrzebowała niczego więcej. Jej samotnia. To właśnie tu była. W swoim własnym, małym prywatnym świecie. Wpatrywała się w odległy punkt, kolejny stworzony w własnej głowie, swoją wyobraźnią. Placyk zabaw. Bardzo podobny do rzeczywistego, na którym spędzała mnóstwo czasu w dzieciństwie. Tutaj pusty, cichy, bez jakiejkolwiek żywej duszy poza nią. Chyba, że o kimś myślała i przez chwilę sięgała pamięcią do wspomnień, by pomyśleć, że ta osoba znów znajduje się blisko. Wtedy mogła wyobrazić sobie scenę z tą osobą, która jednak i tak dalej nie stałaby się prawdziwa. Do własnego mózgu wstęp miała wyłącznie ona. Nastolatka uśmiechnęła się szczerze do przestrzeni. Był jej dzień, czy raczej już parę godzin po nim.
Dzień, w którym się urodziła. Każdy taki ma. Na chwilę zamknęła oczy i już nie byłą sama w swoim miejscu. Nithryu. Jej wierny przyjaciel, właściwie cząstka jej samej, którą na chwilę od siebie oddzieliła by coś przemyśleć..Dajmon. Nithryu - niebieski wilk, przyglądał się blondynce.. I zaraz usłyszała pierwsze jego słowa w swej głowie:
- I chyba było lepiej niż myślałaś, że dziś będzie, co nie Aven?
- Owszem, nie było tak źle.. A jednak przecież jedna rzecz, której się spodziewałam, nastąpiła. Może nieco inne ku temu były okoliczności, ale jednak
- I sądzisz, że te łzy były złe? - zapytał.
- Nie. Nie były łzami, które świadczyły o tym, że nie było, jak chciałam... Po prostu ... nie spodziewałam się czegoś...
- Dokładnie. To nie tak, że zapomniałam o nim. Nie potrafię zapomnieć. Po prostu sądziłam, że to on zapomniał o mnie. Minęły chyba 2 lata?
- A Ty nadal pamiętasz. Ty idiotko.
- To się nazywa wierność, lojalność i pewnego rodzaju miłość Nith - zaśmiała się.
- I co się śmiejesz? Kompletnie Cię nie rozumiem dziś.
- Ja siebie też nie. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Jeszcze wiele takich przede mną. Rockie.. zrobił mi najlepszy prezent urodzinowy, jaki mógł mi dać. Przynajmniej na taką odległość.
- Wiem. Zaraz dodasz naiwna i jeszcze wiele epitetów, czyż nie? - pokazała mu język
- Nie tylko jemu coś zawdzięczam. Uśmiech nie schodził mi z ust. To zasługa wielu ludzi, a jednak nie chciałam z nimi spędzić tego dnia, chciałam pozostać sama, gdy nie mogłam liczyć na sam dobrze wiesz co... Nadzieja umiera ostatnia. - dodała po chwili.
- Wiem, nie musisz wypowiadać mi swoich myśli na głos. I dobrze, że tak wyszło. Mówiłem Ci wczoraj, to jest twój dzień.. Powinnaś się uśmiechać, a nie myślić o tym co wkurzające, irytujące, dobijające, czy jeszcze inne określenie będące synonimem twojego problemu. Powinnaś była się śmiać, co też robiłaś. Lecz może rzeczywiście lepiej, że nie próbowałaś czegoś usypiać. Wywołałaś swą radość bardziej naturalnie. No dobrze. Znasz mnie - nie mogę usiedzieć w jednym miejscu. Goń mnie - uśmiechnął się do niej, dotknął jej pyszczkiem, zaśmiał się i zaczął uciekać.
I ona nie chciała więcej już nic mówić. To wystarczyło, a perspektywa gonitwy z Nithryu wydawała jej się genialnym pomysłem. W tym miejscu jej wyobraźnia była bardziej aktywna. Już po chwili nie była stworzeniem stojącym na dwóch ludzkich nogach, a zamiast niej na ziemi była wilczyca. Wilczyca o długiej białej sierści, mierząca trochę mniej od samego uciekającego. W tej postaci zaczęła go gonić. Wszystko dla zdrowia. Dla zabawy. Dla samego uczucia radości, po wieczność. Dla jej bycia wolnym i zasady:"Let me be myself - Pozwól mi być sobą".
Po jakimś czasie takiej wzajemnej gonitwy Nithryu sie zmęczył, a ona znów była w postaci ludzkiej. Zerknęła na wilka, który położył się, by odpocząć. A ona przywowała wspomnieniem, trochę liści obok siebie, by zaraz złapać je w ręce, podrzucać w powietrze i wykonywać obroty.. Jednocześnie się śmiała.. Była dzieckiem jesieni.. Ewidentnie dostrzegającym jej piękno.. I jak zwykle w tej kruchej dziewczynie gościł smutek, tak teraz się cieszyła. I to było najważniejsze.
*****
Fikcja, czymś czym najlepiej czasem oddaję swoje uczucia.
Urodziny za które m.in dziękuje mamie, z którą siedziałam w domu, WRO, Plaży, Rockiemu, Siostrzyczce za to, że dzięki Wam w ten dzień mimo założeń jednak bardziej się śmiałam, niż zajmowałam płaczem ... Dziękuje..<3 <3 <3 <3
I oczywiście dziękuje tym od których dostałam życzenia ...
7.12 dzień bez imprezy, "w samotności" uznaje za udany... :)